Wolność prasy – przegląd źródeł i anegdota opisana przez Jana Brzechwę w Wiadomościach Literackich

Zdjęcie redakcji Wiadomości Literackich, Narodowe Archiwum Cyfrowe sygn. 3/1/0/11/1127
Zdjęcie redakcji Wiadomości Literackich, Narodowe Archiwum Cyfrowe sygn. 3/1/0/11/1127

Wstęp

Podczas analizowania zagadnienia kultury prawnej z punktu widzenia dorobku prawniczego Jana Brzechwy z okresu międzywojennego pojawia się zagadnienie wolności słowa. Nie było to wówczas pojęcie szczególnie często dyskutowane. Jest to zastanawiające, pamiętając o wadze, jaką Polacy przywiązywali przed drugą wojną światową do słowa pisanego, kiedy „czystość” twórczości polskich literatów trafiała do sądu karnego (jak opisywany przez Jana Brzechwę proces Boy-Beaupré, prowadzony m.in. przez mec. Gustawa Beylina, a kilka lat później sprawa Miriam-Pini, w której obok Beylina występował w roli adwokata Jan Brzechwa).

Procesom międzywojennym o puryzm literacki lepiej nie poświęcać wpisu na blogu; są to zagadnienia złożone i kontrowersyjne, a przez to wymagające dłuższej wypowiedzi. Warto jednak spokojnie i bez większej systematyzacji przyjrzeć się, jak odnosili się do zagadnienia wolności słowa obywatele tamtych czasów – szczególnie, że w opracowywanej publikacji dotyczącej Jana Brzechwy może zbraknąć miejsca na szersze omówienie zawiłości wolności słowa i prasy. Można jednak przy tej okazji przypomnieć jedną z opisanych przez Jana Brzechwę przed wojną anegdot.

Samodzielne publikacje

W publikacji „Wolność słowa i pisma” z 1929 r. brak słów o obywatelskiej wolności słowa w szerokim sensie. Autor (Henryk Cederbaum) poświęcił publikację przepisom dotyczącym wolności słowa w przepisach regulujących pracę adwokatury. Przytoczył art. 9 statutu Palestry Państwa Polskiego (1919), zgodnie z którym

„Adwokat przy wykonywaniu swoich obowiązków korzysta z wolności słowa i pisma”.

Proponowane nowe brzmienie tego przepisu w projekcie ustawy „o urządzeniu adwokatury” miało ograniczyć wolność słowa postulatem rzeczowości:

„Przy sprawowaniu swego zawodu adwokat korzysta z wolności słowa i pisma w granicach rzeczowej potrzeby”.

Cederbaum napisał w odpowiedzi na proponowaną treść tego przepisu:

„Nie, moi panowie, każdy adwokat, godny tego stanowiska, rządzić się będzie w obronie taktem, umiarkowaniem, ale też sumieniem i pożytkiem dla sprawy. Nie żadną rzeczową potrzebą. Sędziowie, zawaleni sprawami, nie znoszą długich mów i obywają się bez elokwencji, jeżeli krasomówstwo nie jest właśnie i przedewszystkiem sztuką opowiedzenia faktów i wyłożenia argumentów najważniejszych, najbardziej w oczy bijących. W obronie nieszczęśliwego, najgoręcej przekonany o słuszności mej sprawy, chcę głębię mojego przekonania wpoić, wtłoczyć w sumienie sędziego. I żadne mocne słowo mnie nie wstrzyma. I korzystać będę z mojej wolności, wolności przyrodzonej, wolności słowa.” (1)

Publikacja ta została wydana w roku po śmierci autora. (1) Fragment o „rzeczowej potrzebie” jako granicy wolności słowa adwokata znalazł się w art. 24 Prawa o ustroju adwokatury (1932) i art. 77 Prawa o ustroju adwokatury (1938), a sprawy z naruszenia tej wolności ścigane z oskarżenia prywatnego (jak zniewaga) co do zasady poddano drodze dyscyplinarnej, pozostawiając pozostałe zarzuty (publicznoskargowe) drodze sądowej i dyscyplinarnej. Inne niż zniewaga przestępstwa prywatnoskargowe mogły trafić do sądu za zgodą sądu przewodniczącego, gdzie korzystano z wolności słowa. 

O wolność słowa adwokatów nawoływać musiała Naczelna Rada Adwokacka w komunikacie nr 9 z 1936 r. po tym, jak adwokat został aresztowany i pozbawiony prawa wykonywania zawodu za treść wygłoszonej mowy obrończej, gdzie miał nadużyć wolności słowa. Celem zaadresowania tego problemu, NRA powołała specjalną komisję celem opracowania wniosków zmierzających do takiej interpretacji lub zmiany art. 24 Prawa o ustroju adwokatury i art. 48 k.k., aby wolność słowa i pisma przy wykonywaniu czynności adwokackich była należycie zapewniona.  (2)

Henryk Cederbaum wydał w roku 1916 publikację (określoną jako szkic, ale wciągającą jak powieść) pt. „Słowo i pismo wobec prawa”. Pisał tam o wolności prasy z punktu widzenia prawa rzymskiego:

„Jeżeli dzisiaj mamy sporo ludzi, fabrykujących wieści sensacyjne, a złe języki nazywają ich nietylko plotkarzami, lecz i reporterami, to patrycjusze rzymscy mieli swoich tak zwanych pasorzytów [sic!]”, (3)

zwracając uwagę na to, że zasięg „potwarzy” ustnej jest zupełnie inny, niż plotki prasowej. Technologię druku wiązał z koniecznością odmiennego uregulowania zniesławienia ustnego i pisemnego. Omawiając historię prasy od starożytnych afiszów, przypomniał, że słowo gazeta pochodzi od „gazetta” – nazwy drobnej monety weneckiej, gdzie w tyglu działalności wydawniczej XVII-wiecznej Wenecji wydawnictwa drukowane nazwano gazetami (s. 21).

Na brak wolności słowa miał narzekać często cytowany w tym kontekście Wolter:

„Bez pozwolenia królewskiego myśleć nie wolno”.

Autor publikacji z 1916 r. napisał, że na gruncie ustaw francuskich z 1819 r. nie było jasne, czy spadkobiercy mogli przed sądem dochodzić czci i honoru przodka – potwierdzić to musiał w tym roku sąd kasacyjny (s. 28). Na przełomie lat 1845-46 rozwinęła się we Francji tania prasa. Balzak miał powiedzieć o niej:

„Dzienniki będą podłe, sprzedajne, pełne kłamstw i oszczerstw; zabijać będą idee, systematy, ludzi i dzięki temu – zakwitną”. (3)

Wtedy też wprowadzono do prasy „feljeton w formie powieści, drukowanej częściowo z numeru na numer”. Autor omówił zagadnienie także w prawodawstwie polskim, szczególnie pochylając się nad sytuacją prawną w XVIII w. Przytoczył tam autor wypowiedź Antoniego Trębickiego z przedmowy do publikacji pt. „Prawo cywilne Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego”:

„Nic osobliwszego jak sprzeczność ducha praw naszych, które prawdziwie zagadką nie już trudną, ale do rozwiązania niepodobną być się zdają. Obok usilnej baczności na wolność bez granic, głęboka obojętność na niewolę najsroższą – owszem, upoważnienie onej licznemi ustawami, obok troskliwości o bezpieczeństwo honoru i życia, dobrowolne onych na los jednego widzimisię wystawienie; obok mocnej żądzy prędkiej sprawiedliwości – utwierdzone pieniactwo; obok jasności – liczne wybiegi; obok ducha tolerancji – srogość religii; – oto są niefałszowane rysy praw i ustaw Narodu Naszego” (3) s. 38-39

Cederbaum zauważył też, że w krajach Rzeczpospolitej nie istniała cenzura świecka, ale cenzura kościelna duchowieństwa rzymsko-katolickiego w XV w., od XVI w. mająca coraz szersze prawne podstawy, aż w XVII w. pojawił się w Krakowie pierwszy indeks ksiąg zakazanych. Pomstując na zanik oświaty w Polsce XVII i XVIII w., autor ubolewał nad stratą potencjału, jak wyrazili w swojej pracy Rej, Kochanowski, Górnicki i „tylu znakomitych mężów stanu” (s. 42). Autor omówił nawet historię polskiego dziennikarstwa – pierwsza gazeta ukazać się miała w 1661 r. pod tytułem:

„Merkuryusz polski ordynacyjny, dzieje polskiego świata w sobie zamykający dla informacyi pospolitej” (3)

Aleksandra Gorczyna. Merkuryusz przestał wychodzić tego samego roku. Prasa polska na stałe zagościła w historii dopiero od 1729 r. z czasopismem „Nowiny polskie” Jana Naumańskiego (potem „Kurjer polski”). Potem powstała „Gazeta Warszawska”, z połączenia wcześniejszych „Kurjera extraordynaryjnego warszawskiego” i „Wiadomości uprzywilejowanych warszawskich”. Pod koniec XVIII w. zdecydowano, aby obok cenzury duchownej utworzyć także cenzurę świecką – z ramienia konfederacji targowickiej pierwszym cenzorem został Jan Dodan, kanonik warszawski. Na tym autor swoją publikację – pracę o wydźwięku nieco antykościelnym – zakończył. (2)

Lwowski „Głos Prawa”

Zagadnienie wolności słowa na łamach lwowskiego „Głosu Prawa” pojawiało się głównie z kontekście wolności prasy. W 1932 r. stwierdziła tam jego redakcja:

„Prasa jest w nowoczesnej państwowości nieodzownym, prawowitym speakerem ludności — ale też, gdy się należycie zastanowimy, jest ona w tej samej mierze organem rządu: informuje i orjentuje rząd, jak społeczeństwo, służy im obu za pośrednika wymiany myśli publicznej, aktualnej. Niepodobna już wyobrazić sobie prawidłowego -bytu państwa bez w o l n e j  i szczerej prasy, albowiem bez niej nikt, a w szczególności rząd, nie wiedziałby, co się w państwie i w świecie dzieje, gdzie, co i jak zarządzić, zaradzić, przedsięwziąć, kędy i jak sprawami państwa pokierować.” (4) 

W szczególności ochronie, zdaniem redakcji, powinna podlegać satyra:

„Argument nie przestaje być argumentem, gdy budzi uśmiech: przeciwnie, ma wówczas tem większą oczywistość. Lecz uśmiech nie uśmierca, a jeno rozbraja, reflektuje, otwiera oczy, zniewala do wejścia w siebie — działa tedy nad wyraz zbawiennie. To też wielcy tego świata, ilekroć bywali zarazem wielkimi mędrcami, kwitowali satyrę i karykaturę zawsze uśmiechem wzajemnym, a nawet salutowali ją skinieniem wyrozumiałości. Wiedzieli bowiem, iż nic tak nie usprawiedliwia ironji i nic tak nie szkodzi powadze, jak wzięcie żartu na serjo i porwanie się na docinkarza z kijem.” (4)

Dr Anzelm Lutwak, redaktor lwowskiego „Głosu Prawa” (prawdopodobnie też autor powyższego tekstu), o wolności słowa wspomniał potem komentując treść projektu nowej konstytucji przyjętego z 26 stycznia 1934 r. Przepisy o wolności słowa trafiły tam na sam początek ustawy, z artykułu 104 konstytucji marcowej, w której prawo swobodnego wyrażania swoich myśli i przekonań mogły ograniczyć przepisy prawa:

„Każdy obywatel ma prawo swobodnego wyrażania swoich myśli i przekonań, o ile przez to nie narusza przepisów prawa”.

Dr Lutwak napisał o projekcie nowych praw w kontekście wolności obywatelskich, w argumentacji, którą najlepiej przytoczyć in extenso:

„Wśród 10-ciu artykułów rozdziału 1 (p. t. Rzeczpospolita Polska — Zasady ogólne) nie brak też oświadczeń takich, jak: że twórczość jednostki jest dźwignią życia zbiorowego, że „Państwo zapewnia obywatelom możność rozwoju ich wartości osobistych oraz wolność sumienia słowa i zrzeszeń, że granicą tych wolności jest dobro powszechne (art. 5) — że wartością wysiłku i zasług obywatela na rzecz dobra zbiorowego mierzone będą jego uprawnienia do wpływania na sprawy publiczne, że ani pochodzenie, ani płeć, ani narodowość nie mogą być powodem ograniczenia tych uprawnień (art. 7) (…) Zdawałoby się zatem, iż pomimo znacznie szczuplejszego miejsca, aniżeli w konstytucji marcowej, która obowiązkom i prawom obywateli poświęciła osobny rozdział V zawierający 38 artykułów — realizuje się w konstytucji nowej, prawdziwie wyrównawcza, praw ­dziwie „cywilna” sprawiedliwość społeczna, mogąca skutecznie przeciwważyć zapalczywe i zawistne, bo w samej rzeczy partyjne kolektywy państwowe na zboczach Rzeczypospolitej. yjne kolektywy państwowe na zboczach Rzeczypospolitej. ..Niestety jednak — Konstytucja styczniowa tego marzenia nie spełnia, a nawet spełnieniu go stawia nieprzebyte zapory. Głównie i zasadniczo przez to, że konstruuje pojęcie Państw a nietylko jako „wspólne dobro wszystkich obywateli (…), ale zarazem jako m o c jakąś wyższą, różną zgoła i wyodrębnioną od społeczeństwa, a decydującą wszechwładnie o losach ogółu obywateli. Objawia się to zarówno formalnie w zwrotach takich, jak: Państwo zapewnia.. Państwo dąży… Państwo nadaje życiu społecznemu kierunek, normuje jego warunki, określa zadania życia zbiorowego, stosuje środki przymusu. (…).”. (5)

Także na łamach „Głosu Prawa” z 1934 r. pojawił się artykuł „O wolność prasy” prof. Stefana Glasera, adwokata z Warszawy.

Zdjęcie Stefana Glasera
adw. prof. Stefan Glaser, Narodowe Archiwum Cyfrowe sygn. 3/1/0/10/177

Glaser nie traktował zagadnienia jako prawne, ale prawne i polityczne, nie mogąc do końca dojść do konkluzji, czy bardziej prawne, czy polityczne. Trafnie zauważył, że prawo deklarowane nie zawsze odzwierciedla faktyczną wolność prasy:

„Mówiąc o stanowisku ustawodawstwa, należy jednocześnie zaznaczyć i to z całym naciskiem, że ustawodawstwo nie jest w tym przedmiocie czynnikiem decydującym” (6) (s. 368).

Dalej zwrócił uwagę:

„Wszelkie dyktatury mają to do siebie, że nawet najbardziej liberalne prawo, które nieraz zachowują dla celów propagandowych, potrafią stosować i tłumaczyć zgodnie z własnym interesem, potrafią z niego uczynić środek do pozbawienia ludności najświętszych praw, li tylko w tym celu, by zabezpieczyć, utrwalić własne stanowisko.” (6) (s. 369).

„Przeżywamy obecnie okres wrogi dla wszelkiej wolności, dla wszelkiego swobodnego przejawu ducha ludzkiego. Autorytet, władza — znaczy wszystko, jednostka, obywatel niema prawa samodzielnie czuć i myśleć, ma być posłusznem narzędziem w ręku władzy i dla jej celów. (…) Jak wiadomo, wszelki despotyzm przeciwny jest zasadzie absolutyzmu ustawy, sprzeciwia się krępowaniu władzy karnej przez ustawę i chce, by sędzia był „wolny“ — ale tylko wolny w stosunku do ustawy, by stał ponad nią, jednak by nie był niezależny, i w ten sposób, by był odpowiedniem narzędziem władzy w walce politycznej.” (6) (s. 369-370). 

Przypomniał też autor, że Konstytucja marcowa ustanawiała w art. 105 wolność prasy:

„Poręcza się wolność prasy. Nie może być wprowadzona cenzura ani system koncesyjny na wydawanie druków. Nie może być odjęty dziennikom i drukom krajowym debit pocztowy, ani ograniczane ich rozpowszechnienie na obszarze Rzeczpospolitej. Ustawa osobna określi odpowiedzialność za nadużycie tej wolności”.

Glaser postulował wąskie i ścisłe traktowanie wszelkich przepisów ograniczających wolność prasy:

„o ile chodzi o stanowisko wobec prasy w Polsce, wykładnia odnośnych przepisów kodeksowych w odniesieniu do przejawów myśli w prasie powinna być jak najbardziej ścisła, — nigdy nie powinna być rozciągliwa, — a to z uwagi na gwarancję konstytucyjną, zawartą w art. 105, a poręczającą expressis verbis wolność prasy, i wykluczającą wszelką cenzurę. Ustawa konstytucyjna, jako ustawa wyższego rzędu, powinna być miarodajną i wytyczną przy stosowaniu prawa do tych wszystkich zagadnień, które sama rozstrzyga lub co do których się wypowiada. Tymczasem jakżeż chętnie zapomina się u nas w ostatnich czasach o tem prawie konstytucyjnem, uniemożliwiając wszelką, choćby najbardziej rzeczową i celową krytykę. Dochodzi nieraz do tego, że zbyt gorliwe organy cenzury, ustanowionej zresztą wbrew wyraźnemu zakazowi konstytucji, konfiskują artykuły, przychylnie się odnoszące do poczynań władzy, tylko dlatego, że ogłoszone zostały w prasie opozycyjnej.”.

W tym miejscu Glaser podał w przypisie ciekawą informację:

„Dziennik Wileński” z 1 grudnia 1933 r., Nr. 327, str. 2, doniósł, że w ostatnim numerze „Wspólnej Sprawy”, dwutygodniku wydawanym w Nieświeżu, ukazał się artykuł, skonfiskowany w poprzednim, a zwolniony przez Sąd Okręgowy w Nowogrodku. Jak się okazało, cała treść tego artykułu pochwalała współczesne rządy; cenzor jednak uważał, że chwalenie obecnego reżymu przez „obcy” organ prasowy, to chyba tylko kpiny”. 

W prasie codziennej

Pod tytułem „Wolność prasy” opisała gazeta „Głos Stolicy” z 21 marca 1926 r. (nr 12, R. 2) sprawę, jaką wytoczył redakcji Minister Spraw Wojskowych jednemu z reporterów gazety, za zdanie:

„M. S. Wojsk musi ciągle z kimś prowadzić wojnę, albo ze społeczeństwem, albo z prasą”. (7)

Redakcja pyta tam, wspominając o aresztowaniu red. Stpiczyńskiego i zachowaniu sędziego śledczego zakazującego zatrzymanemu kontaktu telefonicznego z kolegami:

„Na miły Bóg, panowie, gdzież ta wolność słowa? Czyż np. godne europejczyka było drakońskie zarządzenie sędziego, Caryori, który wyznaczył dziennikarzowi 5 tysięczną kaucję, by móc potem z dumą powiedzieć: zamknąłem prasę za kratki?”.

Redakcja napisała o przypadku konfiskaty pisma, które napisało o lokalnym komendancie policji – pisząc też, że we Lwowie konfiskaty są na porządku dziennym. W obronie prasy padło znów:

„gdzież ta wolność słowa? Źle jest rozumiana przez niektórych i źle też w życiu stosowana; „organy wykonawcze” powinny nareszcie zrozumieć, że prasa nie jest tym „rozsadnikiem kalumni”, ale jest tą jedyną dzisiaj siecią, wyławiającą osoby wrogie ojczyźnie, wrogie społeczeństwu, tępiącą te wszystkie anomalje, które bytu państwowemu zagrażają (…) niechaj wolność prasy nie będzie jedynie czczym frazesem”.

Wyrok uniewinniający dziennikarza miał być – zdaniem redakcji – porażką gen. Wł. Zagórskiego.

Kłopoty Mariana Lewina

O sprawach o zniesławienie na łamach prasy dowiemy się też z rubryk prasowych Jana Brzechwy. Marian Lewin, którego Brzechwa oznaczył w artykule „Wiadomości Literackich” jego pseudonimem – Jan Stanisław Mar, poza tym, że był jednym z założycieli ZAiKSu i że był autorem licznych utworów literackich (jak przypomniane przez Brzechwę w artykule „Łów” i „Kawalerowie księżyca”), pisał także felietony sądowe. W jednej z warszawskich gazet napisał historię, która jednak nie zdarzyła się w rzeczywistości:

Pewnego dnia, w poszukiwaniu tematu, wyssał sobie z palca historję o nieistniejącym Abusiu Cukrze, zamieszkałym w Pomiechówku i znanym rzekomo z przygód romantycznych. (…) Okazało się (…), że wymyślony Cukier istnieje naprawdę, że mieszka w Pomiechówku, tylko ma na imię nie Abuś, lecz Fajwel. Ten waśnie prawdziwy Fajwel Cukier przedstawił sądowi świadectwo trzech rabinów, którzy stwierdzili, że w całym Pomiechówku istnieje jeden jedyny człowiek o takim nazwisku, a zatem uszczypliwe aluzje feljetonisty jego jednego tylko mogły dotyczyć.” (8)

Dalej ciągnął Brzechwa, że

„(…) Fajwel Cukier oświadczył, że przypisane mu przygody romantyczne zburzyły dwie podstawy jego egzystencji: szczęście małżeńskie i kredyt handlowy. Gdy przed sądem okręgowym w Warszawie stanął siwobrody patrjarchalny kupiec w otoczeniu świadków swych nieszczęść, sąd ujął się za nim i skazał J. St. Mara na miesiąc aresztu.” (8)

Dopiero przed sądem apelacyjnym oskarżony wykazał, że nie wiedział o panu Cukrze, a wymyślił go jedynie, na co sąd go uniewinnił. Brzechwa kończy:

J. St. Mara uniewinniono, natomiast siwobrody kupiec wrócił złamany do Pomiechówka”. (8)

Brzechwa i J. St. Mar jednak skądinąd doskonale się znali, jako współzałożyciele ZAiKSu (Marian Lewin był nawet jego wiceprezesem) i jako warszawscy literaci. Lewin był także autorem broszury wydanej z okazji 10-lecia ZAiKSu w roku 1928. 

Relacja ta została zatytułowana przez Brzechwę „GORZKI CUKIER KŁAMSTWA”. W czasie okupacji hitlerowskiej Marian Lewin uczestniczył w akcji pomocy Żydom,

ukrywając ich w swoim mieszkaniu w Warszawie. Zadenuncjowany, został aresztowany przez gestapo i w 1942 roku zamordowany”. (9)

Ewa Fabian, adw., Gdańsk 12.05.2020

Tekst powstał w ramach grantu z NCN nr 2018/29/B/HS5/02729.

Przypisy

  1. Henryk Cederbaum (1863-1928), „Wolność słowa i pisma”, Warszawa 1929, s. 8.  
  2. „Gazeta Sądowa Warszawska” z 12 października 1936 r., R. 63, nr 41.
  3. Henryk Cederbaum (1863-1928), „Słowo i pismo wobec prawa”, Warszawa 1916.
  4. „Kilka uwag o państwie i opinji publicznej”, „Głos Prawa” kwiecień-maj 1932 r., R. 9, nr 4-5, s. 153-158.
  5. A. Lutwak, „Kilka uwag cywilnych o nowej Konstytucji”, „Głos Prawa” styczeń 1934 r., R. 11, nr 1, s. 3. 
  6. Stefan Glaser, „O wolność prasy”, „Głos Prawa” z 1934 r., nr 6, R. 11, s. 365-374.
  7. „Głos Stolicy” z 21 marca 1926 r., R. 2, nr 12.
  8. J. Lesman, Temida wśród Muz. Kronika Króla El Zaher Bibars, Szaliapin przeciwko Z.S.R.R., Gorzki cukier kłamstwa, Wiadomości Literackie z 21 kwietnia 1935 r. Nr 16 (596).
  9. https://zaiks100.pl/jan-stanislaw-mar/ Dostęp: marzec 2020.